środa, 22 lutego 2017

Rozdział III - Pora w drogę

UWAGA OD AUTORA tekst może zawierać wulgaryzmy


Pierwsze promienie wschodzącego słońca poczęły wyłaniać się leniwie zza horyzontu. Światło padło na niewielkie obozowisko, na popioły po ognisku, na trzy śpiące konie – białego, karego i gniadego. Promienie słońca oświetliły  także  cztery postacie leżące wokół ogniska, pogrążone we śnie.

Cała czwórka śniła. Śniła o tym, co się działo. Mimo całego tragizmu minionych wydarzeń ich sny były spokojne. To była zasługa Jaskra i jego ballady. Ballady o wiedźminie, wiedźmince i czarodziejce. Nuty niesamowitej pieśni zadziałały na całą kompanię niczym czar uspokajający – wszyscy jakoś pogodzili się z tym, że utracili przyjaciół.

Kiedy pierwszy promień słońca musnął Jaskra, ten się obudził. Poeta podniósł się, siadł ze skrzyżowanymi nogami przed popiołami ogniska. Spojrzał na kompanów, którzy spali. Popatrzył się na Triss. W promieniach wschodzącego słońca prezentowała się niesamowicie. Jej kasztanowe włosy, mimo iż przykurzone od spania na ziemi, wciąż skrzyły się, odbijając światło. Chłód poranka poszczypał jej liczko tak, że było rumiane.


Przejechał wzrokiem w dół. Zatrzymał wzrok na jej piersiach, dokładnie okrytych płaszczem zapiętym pod szyję. Jaskier pamiętał, że ukrywała tam blizny, które pozostawiło po sobie Wzgórze Sodden.


Zjechał niżej, przyjrzał się jej talii. Wiedział, że czarodziejka pilnuje tego, by jej obwód wynosił równo dwadzieścia dwa cale. Często, podczas gdy kiedyś wszyscy razem siedzieli w gospodzie i jedli, Triss poprzestawała na przystawce, gdyż to mogło sprawić by przytyła.

Nagle Jaskier stwierdził, że jest po prostu piękna. Cholera, pomyślał, czyżbym się zakochał? Znowu?  Przyszło mu do głowy, że nigdy nie wdał się w poważniejszy romans z czarodziejką. W sumie może to i lepiej, bo gdy zwykłe kobiety przyłapywały go na zdradzie, w najgorszym przypadku kończyło się to gonitwą, z jakimś niebezpiecznym przedmiotem w rękach oszukanej. A czarodziejki zapewne dysponują nieco subtelniejszymi metodami. Piorun kulisty, dajmy na to. Machnięcie ręką, trochę ognia i nagle biedny Jaskier zamienia się w kupkę popiołów, które wiatr roznosi we wszystkie strony. Nie, związki z magiczkami to definitywnie zły pomysł, szczególnie dla takich kawalerów jak on.

Z dalszych kontemplacji nad zaletami i wadami związków z czarodziejkami wyrwało go parskanie Pegaza, który rył w ziemi, kręcąc kopytem. Jaskier nauczył się, że jego koń tak sygnalizuje, iż chce mu się pić. Wyjął więc z jego juków metalowe wiaderko i poszedł w głąb zagajnika, szukając jakiegoś strumyka.

Kiedy wrócił, dźwigając kubeł wody, jego przyjaciele już nie spali. Czarodziejka otrzepywała włosy z kurzu i pyłu, Zoltan układał drewno w miejscu starego ogniska, Yarpena zaś nie było.

 - O, widzę żeś przyniósł wodę – zauważył krasnolud, kładąc ostatnią gałązkę na stosiku. – Triss, byłabyś tak łaskawa rozpalić? – wskazał ręką na dopiero co ułożone drewno.

- Nie ma problemu – odpowiedziała i wykonała nieznaczny ruch ręką, a po chwili stos drew zajął się ogniem.

 - Przykro mi, mój druhu, ale ta woda jest dla mego Pegaza – odpowiedział poeta, patrząc się na ognisko.

 - A skąd ją wziąłeś? – spytała czarodziejka, patrząc na barda. – O, już wiem – dopowiedziała po chwili z uśmiechem.

 - Ale skąd? – zapytał skonfundowany, dopiero po chwili do niego dotarło, że pewnie przeczytała jego myśli.

 - Przejdę się tam, masz drugie wiadro?

Jaskier wskazał ręką na Pegaza, Triss podeszła do konia, wyjęła z juk naczynie i zniknęła wśród drzew.

 - Gdzie się podział Yarpen? – spytał poeta, gdy czarodziejka już poszła.

 - Udał się z zamiarem upolowania czegoś do jedzenia. Chociaż, ostatnimi czasy to może nie być takie łatwe… - odpowiedział Zoltan, zamyślając się na chwilę. – Ale, no proszę, o wilku mowa! – wykrzyknął, zauważając krasnoluda, który wyłaniał się spośród wierzb. – I jak tam łowy?

 - Poszczęściło nam się! Złapałem dziką kaczkę! I to tłuściutką! Czeka nas prawdziwa uczta – podszedł do kompanów, ukazując im swoją zdobycz.

 - Ona jest raczej, rzekłbym, przeciwieństwem tłuściutkiej kaczki – rzekł poeta patrząc na martwego ptaka.

Kaczka okazała się dość chuda, ale nie było najgorzej. Krasnoludy zajęły się przygotowywaniem mięsa, zaś Jaskier wyjął z juków Pegaza pergamin i zaczął po nim skrobać grafitowym rysikiem.
Kiedy już kaczka piekła się nad ogniskiem, wróciła Triss, niosąc wiadro z wodą. Okazało się, że rzuciła na nie zaklęcie, które zwiększyło pojemność naczynia, tak iż wody wystarczyło dla całej kompanii  do picia, odświeżenia się, ugotowania kaczych jaj, które Yarpen znalazł w kaczym gnieździe, a także do napojenia wszystkich koni.

****

Był już późny ranek kiedy trzy konie – biały, kary i gniady – pojawiły się gościńcu. Miarowe stukanie kopyt rozchodziło się w ciszy, gdyż poza nimi nie jechał nikt. Zbliżali się do najniebezpieczniejszego odcinka ich drogi. Ta część traktu biegła niemal równolegle do murów Rivii przez bite półtora strzału z kuszy. Jadąc tędy trzeba było także przejechać koło bramy miasta – przy której znajdowała się baszta, a w niej żołnierze uzbrojeni w kusze. Zboczyć z drogi, niestety, nie mogli. Gościniec wiódł między rivijskimi murami a kamiennymi osuwiskami, po których niebezpiecznie było iść, a co dopiero jechać na koniu.

Kiedy jednak zobaczyli z daleka powiewający na baszcie sztandar oznajmiający obecność królowej Meve, wstąpiła w nich lekka ulga. Pomyśleli, że może podczas pobytu władczyni nie będą sobie zawracać nimi głowy – w końcu postrzelonych, rannych, krwawiących ludzi trzeba będzie zabrać do miasta i podać do sądu, a to wywołałoby jakieś zamieszanie. Tak, na pewno tak będzie, pomyślał Jaskier.

Triss nie pozbyła się pesymistycznych przemyśleń tak łatwo. Istniała przecież obawa, że kiedy tylko Meve przybyła do miasta, miejscowi natychmiast złożyli skargę na całą czwórkę. A znając dar przekonywania rozwścieczonej gawiedzi to prawdopodobnie już byliny poszukiwani listem gończym. Czarodziejka jednak prędko otrząsnęła się. Nie może być tak źle, pomyślała.

Cała kompania zaczęła zbliżać się do Rivii. Napięcie rosło. Yarpen wyjechał przed szereg, a Zoltan został w tyle, tak iż Jaskier i Triss na Pegazie byli w środku małej kolumny. Krasnoludy chciały zapewnić chociaż jakieś znikome bezpieczeństwo dla czarodziejki, choć ta pomyślała, że jej samej łatwiej byłoby ochronić ich wszystkich niż tym dwóm tylko ją.

Kiedy byli już naprawdę blisko bramy miejskiej Triss rzuciła dyskretnie czar sondujący. Poczuła obecność ludzi w baszcie i za zamkniętą bramą. Była zdziwiona sporą liczebnością, nie było jej dane jednak oddać się kontemplacjom, gdyż w następnym ułamku sekundy usłyszała syk cięciw kilku kusz jednocześnie. Dzięki zaklęciu sondującemu wyczuła to chwilę wcześniej i wzniosła ręce do kolejnych czarów:

- Vaaz’en carum es’ter meno!

Po wyskandowaniu magicznej formułki i wykonaniu odpowiedniego ruchu rękami, wokół jeźdźców pojawiła się pomarańczowa bariera, a bełty, w następnym mgnieniu oka mknące ku kompanii, po zetknięciu się z osłoną, zamieniły się w świetliste motyle, które po chwili rozpłynęły się w powietrzu.
Jaskier, Zoltan i Yarpen nie mieli do dyspozycji czaru sondującego, przez co byli trochę zdezorientowani tym co się działo. Po chwili jednak krasnoludy dobyły broni, Jaskier zaś ścisnął kurczowo trzymane w dłoni lejce.

- Trzymajcie się blisko mnie! W granicach bariery strzały was nie dosięgną! – zakrzyknęła Triss widząc wymijającego ją Zoltana i Yarpena cwałującego do przodu. Krasnoludy usłyszały i wstrzymały konie, zrównując się z Pegazem, który wiózł czarodziejkę i Jaskra.

Kompania mknęła do przodu, po chwili jednak brama miejska rozwarła się z hukiem i drogę zastąpiła im gromada konnych. Chcieli zawrócić, jednak z tyłu także zostali otoczeni. Triss wciąż podtrzymywała barierę, ta jednak chroniła tylko przed strzałami i bełtami. Dlatego zbrojni jeźdźcy mogli bez problemu zbliżyć się całej czwórki. Czarodziejka, nie zwalniając zaklęcia obronnego, wystrzeliła w stronę atakujących ich żołnierzy kilka piorunów kulistych. Strzelała na oślep, trafiła w ziemię, przez co w górę wzniosły się tumany pyłu. Yarpen i Zoltan podjechali do przodu, podejmując walkę. 

Niestety, wrogowie mieli tak dużą przewagę liczebną, że kiedy Yarpen zamachnął się toporem w tłum, ktoś pochwycił go za rękę i ściągnął z konia. Zoltan zaczął obserwować co się dzieje z druhem. Zagapił się, więc na chwilę przestał walczyć. I w właśnie w ciągu tej chwili oberwał obuchem w potylicę. Zamroczyło go i zleciał z konia padając na kolana. W następnym momencie dopadł go żołnierz i potężnym kopnięciem w brzuch zwalił go z nóg, kolejnym zaś – tym razem w głowę – pozbawił go przytomności. Potem odczepił przypiętą do pasa linę i spętał go, wiążąc  dłonie ze stopami. Następnie wyjął krasnoludowi miecz z pochwy i przerzucił go przez grzbiet konia, samemu wskakując na siodło.

Triss, widząc co stało się z krasnoludami zaczęła miotać zaklęciami na prawi i lewo. Cholera, pomyślała, to znowu się powtarza! Wokół niej roiło się tylu jeźdźców, jednak nie pozwalała im się do siebie zbliżyć. Jaskier, który siedział przed nią, przywarł do grzbietu Pegaza i wtulił twarz w jego grzywę, nie patrząc w ogóle na całe to zamieszanie.

Po chwili, wśród tumanów kurzu usłyszała okrzyk:

 - Jeśli chcesz by twoi przyjaciele przeżyli, poddaj się i zejdź z konia z rękami w górze!

Po tych słowach, kotłowanina żołnierzy uspokoiła się, gdyż wszyscy zbrojni cofnęli się. Gdy pył opadł, zauważyła dwóch barczystych mężczyzn. Obaj mieli noże – jeden na gardle Zoltana, a drugi Yarpena.

Do oczu czarodziejki napłynęły łzy. Opamiętała się jednak i zeskoczyła z konia, podnosząc dłonie do góry. Jaskier, który po okrzyku jednego z mężczyzn podniósł głowę, poszedł w jej ślady.
Do czarodziejki podszedł wysoki osiłek z czarną brodą. Nie miał lewego oka. Złapał Triss za rękę, tak iż ta syknęła z bólu, po czym uderzył ją w twarz. Wolną ręką chwyciła się za bolące oko. Osiłek zamachnął się do drugiego ciosu, jednak tym razem Jaskier zasłonił czarodziejkę. Przyjął uderzenie na plecy, zawył z bólu. Mężczyzna zarechotał, po czym złapał Jaskra i spętał go liną w ten sam sposób, co krasnoludy.

Następnie pochylił się w stronę czarodziejki. Szarpnął ją za ramię i skuł w kajdanki. Triss poczuła ukłucie w skroniach. Dwimeryt. Kajdany są z dwimerytu. A to znaczy, że nie będzie mogła czarować.
Osiłek pociągnął Triss i Jaskra do reszty swej kompanii. Pchnął ich brutalnie na wóz, na którym leżeli już Yarpen i nieprzytomny Zoltan. Osiłek, rechocząc, wskoczył na miejsce woźnicy i wjechał z jeńcami do miasta. Za wozem powlokła się reszta żołnierzy, którzy wzięli udział w zasadzce.

A mogłam, do kurwy nędzy, użyć zaklęcia maskującego, pomyślała Triss.





UWAGA OD AUTORA Zaklęcie tarczy, które rzuciła Triss jest nawiązaniem do czaru z Aktu I z gry Wiedźmin 2: Zabójcy królów.

2 komentarze:

  1. Witamy : )
    Od jakiegoś czasu nasza grupa odnosi wrażenie, że blogosfera umiera, więc cieszymy się, że nadal aktywnie publikujesz.
    Zapraszamy do Nas. Ocenialnia Wspólnymi Siłami czeka na kolejne zgłoszenia! Możesz również spróbować dołączyć do naszej ekipy, rekrutacja trwa!
    wspolnymi-silami.blogspot.com
    Pozdrawiamy
    Ps. Jeśli nie lubisz takiego spamu, to nie zwracaj na niego uwagi, ale miło nam będzie, jeśli nas odwiedzisz : )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że mój blog na razie ma za mało treści, żeby poddać go ocenie :)

      Usuń