UWAGA OD AUTORA Tekst może zawierać wulgaryzmy
Triss spróbowała się podnieść. W następnej chwili
tego pożałowała – dostała takich zawrotów, że znów padła na ziemię. Uderzył ją
cały ból poprzedniego dnia. Droga do Mahakamu, zasadzka Rivów, walka. Przegrana
walka. Więzienie. No, po prostu świetnie.
Czarodziejka znów wstała, tym razem powoli.
Opierając się o ścianę, rozejrzała się wokół. Do niewielkiej celi wpadały
pojedyncze promienie słońca przez małe zakratowane okienko pod sufitem. Na
podłodze leżało trochę siana i wywrócone blaszane wiadro.
Przez kraty swojej celi zauważyła, że naprzeciw niej
zamknięci są Yarpen i Zigrin. Obydwaj leżeli wśród strzępków siana. Albo byli
nieprzytomni, albo spali. Czarodziejka miała nadzieję, że po wczorajszej bitwie
jej obrońcom nie stało się nic
poważnego.
Kątem oka dostrzegła śliwkowy kapelusik Jaskra, w
celi obok krasnoludów. Zauważyła, że poeta nie spał. Siedział, oparty o ścianę.
Leżące obok nakrycie głowy głaskał niczym kota. Wydawał się zamyślony. Triss
zawołała go. Usłyszał ją, ale nie odwrócił się, tak iż czarodziejka wciąż
widziała tylko jego prawy profil.
- Czekałem aż
się obudzisz – westchnął poeta.
- Ja chyba
straciłam wczoraj przytomność… - głuche pulsowanie w skroniach przeszkadzało
jej w myśleniu. – Co się działo po tym… jak… złapali nas?
- Cóż, gdy
wrzucili nas na wóz, już po zasadzce przed bramą, przewieźli nas przez całe
miasto, krzycząc i ciesząc się co najmniej tak, jak gdyby sami pokonali Emhyra
var Emreisa i zajęli cały Nilfgaard. Kiedy już dojechaliśmy pod mury zamku,
udaliśmy się w stronę budynku więzienia. Powiedzieli nam, że zostaniemy poddani
osobistemu sądowi królowej Meve, a do tego czasu będziemy siedzieli w lochu.
Potem jeden ze strażników ściągnął cię z wozu, uderzył w głowę i straciłaś
przytomność. Zaraz po tobie kolej przyszła na Yarpena, na którego jeden cios
nie wystarczył. Musiał porządnie po skatować zanim zemdlał. Zoltan był
nieprzytomny, więc tylko rzucili go na ziemię. A potem wzięli się ze mnie… -
Jaskrowi głos się załamał i dotknął swojego lewego policzka.
- Ale… zro… zrobił
ci… coś? – ból głowy tak doskwierał czarodziejce, że nie była w stanie
wypowiedzieć składnego zdania.
- Tylko mnie
uderzył. Raz. Mocno. I teraz wyglądam tak – kiedy Jaskier to mówił odwrócił się
w stronę Triss, tak iż w reszcie zobaczyła jego lewą część twarzy. Miał
spuchnięty policzek i zaczerwienione
oko. To dlatego wcześniej się nie odwrócił.
– Nie drama… dramatyzuj… wyglądasz lepiej niż ja.
- Wiem,
potraktowali mnie najlżej. Ale co z tobą? Widzę, że dolega ci coś więcej niż
tylko ból twarzy – w głosie Jaskra czarodziejka wyczuła zmartwienie.
W odpowiedzi czarodziejka wzniosła ręce, ukazując dwie
ciężkie bransolety wykonane z dziwnego, granatowoczarnego kamienia.
- Dwimeryt –
odpowiedziała. – Wystarczy… go odro… odrobina, a magia przestaje… działać. A
taka ilość… wywołuje u mnie… ogromny ból głowy – wyjaśniła.
- Co za
sukinsyny… - Jaskier miał ostatnimi czasy tendencję do używania zgoła
niepoetyckich wyrażeń.
Smętną ciszę w lochu przerwało stęknięcie dochodzące
z celi krasnoludów.
- Yarpen, Zoltan! – krzyknął Jaskier.
Zza ściany doszło go kolejne stęknięcie. Denerwowało
go to, że nie mógł zobaczyć co się dzieje z jego kompanami, bo ich cela była
obok jego celi.
- Żyję… chyba – wyjęczał cicho Zoltan.
Obydwaj krasnoludzi powoli oprzytomnieli. Odnieśli
obrażenia, ale głównie powierzchowne. Poza podbitymi oczami i spuchniętymi
twarzami Zoltan miał złamane dwa żebra. Poeta nakreślił im obraz sytuacji, w
jakiej się znajdują. Kiedy skończył mówić zapanowała głucha cisza. Dopiero po
dłuższej chwili przerwał ją odgłos otwieranych drzwi. Do więzienia wmaszerowało
kilku żołnierzy, którzy zabrali czwórkę więźniów z celi. Powiedzieli im tylko,
że udają się na proces sądowy.
****
Korowód żołnierzy i więźniów przeszedł przez miasto.
Wszyscy kierowali się do ratusza Rivii, położonego w centrum miasta. To właśnie
tam, w Sali sądowej miał się odbyć proces, podczas którego mają być osądzeni
Triss, Jaskier, Yarpen i Zoltan.
Kiedy tak szli, ludzie znajdujący się na ulicach
miasta raz po raz ciskali czymś w czwórkę skazańców. Czasami były to
przekleństwa, czasami – kamienie bądź butelki. Na szczęście, nikomu nic się nie
stało i wszyscy szczęśliwie dotarli na proces. Choć ciężko nazwać ich sytuację
szczęśliwą.
Ratusz nie prezentował się jakoś specjalnie. Budynek
z czerwonego kamienia, tak jak większość zabudowań wokół rynku głównego Rivii,
porośnięty częściowo bluszczem. Jeden ze strażników czuwających przy ciężkich
dębowych drzwiach otworzył je. Wszyscy weszli do środka. Więźniów
przeprowadzono przez główną salę, wejście do sądu znajdowało się na jej samym
końcu. Przy tych drzwiach nie było straży.
Sala sądowa była przeciętnych rozmiarów. Naprzeciw
wejścia znajdowało się podwyższenie ze stołem, za którym zasiadało pięć osób.
Po lewej stronie pomieszczenia znajdowało się kolejne podwyższenie, na którym
siedziały trzy osoby – dwóch mężczyzn i kobieta. Jaskier natychmiast rozpoznał
w niej królową Meve. Albo jesteśmy uratowani, albo zgubieni, pomyślał Jaskier.
- Królowo Meve, rado miejska Rivii – wstał mężczyzna
siedzący po lewicy władczyni. – W tym momencie rozpoczyna się proces, w którym
osądzeni mają być Triss Merigold, oskarżonej o zabójstwo, oraz Zoltana Chivaya,
Yarpena Zigrina i poety Jaskra, których to winą jest partycypowanie w
zabójstwie dokonanym przez Triss Merigold. Wyrok zostanie wydany przez radę
miejską Rivii.
- Ale przecież mieliśmy zostać poddani osądowi królowej
– wtrącił się Jaskier.
- Proszę zabierać głos tylko, gdy sąd będzie o to
prosił – syknął ozięble mężczyzna. – Ale, gwoli ścisłości, wyjaśnię iż Rivia
jest stolicą zimową Jej Wysokości Meve. Tym samym posiada ona pełnię praw od
listopada do marca. W pozostałych miesiącach władzę tu sprawuje rada miejska. W
przypadku wizyt królowej w okresie letnim posiada ona zakres władzy właściwej,
władza sądownicza jest jednak w rękach rady miejskiej. A dzisiaj jest dwunasty
kwietnia – w ostatnim zdaniu dało się wyczuć złowieszczą satysfakcję.
Po minie
władczyni Jaskier wyczuł, iż jej samej się to nie podoba.
- Antonie – królowa zwróciła się do mężczyzny po jej
prawicy. – Przypomnij mi po procesie, abym skorzystała z moich kompetencji i
dokonała koniecznych zmian w zakresie władzy monarchy – ton wypowiedzi Meve
zalatywał ironią i irytacją.
Mężczyzna skinął głową bez słowa. W tym momencie
podniósł się jegomość siedzący pośrodku stołu. Ubrany był w fioletową szatę, na
szyi miał łańcuch z herbem Rivii – białą tarczę z trzema czerwonymi rombami. Na
łysej głowie nosił coś w rodzaju srebrnego diademu. Zoltan w duchu przyznał, że
wygląda dość komicznie.
- Triss Merigold, wystąp na środek, oddaj pokłon
królowej – powiedział te słowa tonem nieznoszącym sprzeciwu.
Czarodziejka, opanowując zawroty głowy, chwiejnym
krokiem ruszyła ku Meve. Kiedy schyliła się, by oddać jej należną cześć,
zawroty powróciły a Triss upadła. Natychmiast podbiegło do niej dwóch
strażników, którzy brutalnie ją podnieśli. Królowej nie spodobało się to, w
jakim stanie dziewczyna.
- Wy dwaj,
obchodźcie się z nią delikatnie, to jest kobieta! – wrzasnęła władczyni. –
Czemu ona jest w tak okrutnym stanie?
- Dwi…
dwimeryt – rzuciła słabo Triss. – Ja… jestem czarodziejką… - w tym momencie
Triss upadła znowu. Tym razem, po reprymendzie królowej, strażnicy podnieśli ja
delikatniej.
- Na
czarodziejów dwimeryt bardzo źle oddziałuje – wyrwał się Jaskier, który nie
mógł patrzeć na cierpienie Triss. – uniemożliwia im używanie magii…
Poeta skrupulatnie wyjaśnił na czym polega działanie
tego kamienia, dodając od siebie kilka rzeczy, tak aby w oczach królowej ta
kara wydawała się jak najbardziej bestialska i okrutna. Meve wręcz wściekła
się, kazała natychmiast zdjąć jej to z rąk. Rada miejska jednak odrzekła, że
więźniowie podlegają pod ich jurysdykcję, a uwolnienie czarodziejki byłoby zbyt
niebezpieczne. Królowa, bardzo zdenerwowana, wyszeptała coś do Antona i nie
odezwała się więcej.
Przewodniczący zarzucił Triss jej winę. Czarodziejka
nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła tylko głuche pulsowanie w skroniach.
Nie mogła myśleć. Gdy przez dłuższą
chwilę się nie odzywała, rada miejska uznała jej winę i kazała
odprowadzić do pomieszczenia obok.
Tak samo stało się z całą czwórką. Jaskier próbował
się bronić, ale sąd w żaden sposób nie odnosił się do jego tłumaczeń.
Krasnoludy nawet nie próbowały.
Po przesłuchaniu wszystkich odbyło się posiedzenie
rady miejskiej, która miała zadecydować o wyroku. Jej członkowie oraz królowa
Meve wraz ze swą świtą wyszli z sali sądowej do pomieszczenia obok, zostawiając
oskarżonych wraz z grupą strażników.
****
Rada miejska weszła na salę, zasiadając na tych
samych miejscach, na których siedzieli wcześniej. Po chwili jednak wszyscy jej
członkowie wstali, nakazując więźniom stanąć przed nimi.
- Dnia dwunastego kwietnia odbył się sąd Triss
Merigold, Zoltana Chivaya, Yarpena Zigrina i Juliana de Lettenhove – Jaskier zdziwił
się gdy usłyszał własne imię gdyż cały czas zwracano się do niego za pomocą
jego pseudonimu. – Ich winy zostały im przedstawione i udowodnione. A tam gdzie
jest wina musi być i kara. Merigold, Chivay i Zigrin zostają skazani na śmierć
przez powieszenie, zaś de Lettenhove na odcięcie języka i prawej dłoni oraz
oślepienie.
Triss nawet się nie przejęła – głuche pulsowanie w
skroniach sprawiało, że nie skupiała się na tym, co się dzieje wokół niej.
Zoltan i Yarpen spojrzeli po sobie, ale nic nie mówili. Jaskier po chwili
zaczął wrzeszczeć, przez co dorobił się
kolejnych siniaków od strażnika, któremu nakazano aby go uciszył. Padł
na ziemię i zaczął skomleć.
Królowa siedziała z konsternacją na twarzy. Nie
odzywała się – wiedziała, że i tak nic nie zdziała, dlatego bez słowa wyszła z sali
sądowej bez słowa.
****
Na miejsce kaźni wybrano rynek miasta. Wywleczono
tam więźniów i ustawiono ich pod podestem służącym do wieszania. Wokół
zgromadził się spory tłum ludzi. W koksowniku rozpalono ogień. Kat przybył z
długim sztyletem w ręce. Włożył go do koksownika tak, że ostrze znajdowało się
w płomieniach do trzech czwartych długości.
Na początku, przed egzekucjami, miała być kara
Jaskra. To właśnie dla niego szykowano sztylet. Jeden ze strażników rzucił
poetę na kolana przed katem. Przydeptał mu nogi i trzymał jego lewą rękę tak,
że bard miał ją za plecami. Drugi strażnik złapał za jego prawą rękę i
wyciągnął ją do przodu. Jaskier chciał krzyczeć ale miał zakneblowane usta.
Krasnoludy próbowały się wyrwać, ale trzymający ich strażnicy nie ustępowali.
Kat wyjął sztylet z ognia i wzniósł go ponad dłoń Jaskra.
Triss próbowała okiełznać zawroty głowy i pulsowanie
w skroniach. Chciał choć przez chwilę skupić się na tym, co się dzieje. Ale nie
mogła. Czuła nieustanny ból.
Nagle szum w jej głowie ucichł. Jakaś niewidzialna
siła pchnęła jej rękę w stronę Jaskra. Z dłoni czarodziejki wystrzelił snop
zielonych iskier, który trafił w sztylet, opadający na rękę barda.
Gdy zielony strumień energii zetknął się z
czerwienią gorącego metalu, sztylet rozbłysnął i zniknął. Po prostu rozpłynął
się w powietrzu. Wszyscy zastygli w miejscu.
W następnej chwili
zielonym światłem rozbłysnęli Triss, Jaskier, Zoltan i Yarpen. W kolejnej
chwili już ich nie było.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz