poniedziałek, 17 kwietnia 2017

Rozdział IV - Wyrok

UWAGA OD AUTORA Tekst może zawierać wulgaryzmy  

Triss spróbowała się podnieść. W następnej chwili tego pożałowała – dostała takich zawrotów, że znów padła na ziemię. Uderzył ją cały ból poprzedniego dnia. Droga do Mahakamu, zasadzka Rivów, walka. Przegrana walka. Więzienie. No, po prostu świetnie.

Czarodziejka znów wstała, tym razem powoli. Opierając się o ścianę, rozejrzała się wokół. Do niewielkiej celi wpadały pojedyncze promienie słońca przez małe zakratowane okienko pod sufitem. Na podłodze leżało trochę siana i wywrócone blaszane wiadro.

Przez kraty swojej celi zauważyła, że naprzeciw niej zamknięci są Yarpen i Zigrin. Obydwaj leżeli wśród strzępków siana. Albo byli nieprzytomni, albo spali. Czarodziejka miała nadzieję, że po wczorajszej bitwie jej  obrońcom nie stało się nic poważnego.

Kątem oka dostrzegła śliwkowy kapelusik Jaskra, w celi obok krasnoludów. Zauważyła, że poeta nie spał. Siedział, oparty o ścianę. Leżące obok nakrycie głowy głaskał niczym kota. Wydawał się zamyślony. Triss zawołała go. Usłyszał ją, ale nie odwrócił się, tak iż czarodziejka wciąż widziała tylko jego prawy profil.

 - Czekałem aż się obudzisz – westchnął poeta.

 - Ja chyba straciłam wczoraj przytomność… - głuche pulsowanie w skroniach przeszkadzało jej w myśleniu. – Co się działo po tym… jak… złapali nas?

 - Cóż, gdy wrzucili nas na wóz, już po zasadzce przed bramą, przewieźli nas przez całe miasto, krzycząc i ciesząc się co najmniej tak, jak gdyby sami pokonali Emhyra var Emreisa i zajęli cały Nilfgaard. Kiedy już dojechaliśmy pod mury zamku, udaliśmy się w stronę budynku więzienia. Powiedzieli nam, że zostaniemy poddani osobistemu sądowi królowej Meve, a do tego czasu będziemy siedzieli w lochu. Potem jeden ze strażników ściągnął cię z wozu, uderzył w głowę i straciłaś przytomność. Zaraz po tobie kolej przyszła na Yarpena, na którego jeden cios nie wystarczył. Musiał porządnie po skatować zanim zemdlał. Zoltan był nieprzytomny, więc tylko rzucili go na ziemię. A potem wzięli się ze mnie… - Jaskrowi głos się załamał i dotknął swojego lewego policzka.

 - Ale… zro… zrobił ci… coś? – ból głowy tak doskwierał czarodziejce, że nie była w stanie wypowiedzieć składnego zdania.

 - Tylko mnie uderzył. Raz. Mocno. I teraz wyglądam tak – kiedy Jaskier to mówił odwrócił się w stronę Triss, tak iż w reszcie zobaczyła jego lewą część twarzy. Miał spuchnięty policzek  i zaczerwienione oko. To dlatego wcześniej się nie odwrócił.

– Nie drama… dramatyzuj… wyglądasz lepiej niż ja.

 - Wiem, potraktowali mnie najlżej. Ale co z tobą? Widzę, że dolega ci coś więcej niż tylko ból twarzy – w głosie Jaskra czarodziejka wyczuła zmartwienie.

W odpowiedzi czarodziejka wzniosła ręce, ukazując dwie ciężkie bransolety wykonane z dziwnego, granatowoczarnego kamienia.

 - Dwimeryt – odpowiedziała. – Wystarczy… go odro… odrobina, a magia przestaje… działać. A taka ilość… wywołuje u mnie… ogromny ból głowy – wyjaśniła.

 - Co za sukinsyny… - Jaskier miał ostatnimi czasy tendencję do używania zgoła niepoetyckich wyrażeń.

Smętną ciszę w lochu przerwało stęknięcie dochodzące z celi krasnoludów.

- Yarpen, Zoltan! – krzyknął Jaskier.

Zza ściany doszło go kolejne stęknięcie. Denerwowało go to, że nie mógł zobaczyć co się dzieje z jego kompanami, bo ich cela była obok jego celi.

- Żyję… chyba – wyjęczał cicho Zoltan.

Obydwaj krasnoludzi powoli oprzytomnieli. Odnieśli obrażenia, ale głównie powierzchowne. Poza podbitymi oczami i spuchniętymi twarzami Zoltan miał złamane dwa żebra. Poeta nakreślił im obraz sytuacji, w jakiej się znajdują. Kiedy skończył mówić zapanowała głucha cisza. Dopiero po dłuższej chwili przerwał ją odgłos otwieranych drzwi. Do więzienia wmaszerowało kilku żołnierzy, którzy zabrali czwórkę więźniów z celi. Powiedzieli im tylko, że udają się na proces sądowy.

****

Korowód żołnierzy i więźniów przeszedł przez miasto. Wszyscy kierowali się do ratusza Rivii, położonego w centrum miasta. To właśnie tam, w Sali sądowej miał się odbyć proces, podczas którego mają być osądzeni Triss, Jaskier, Yarpen i Zoltan.

Kiedy tak szli, ludzie znajdujący się na ulicach miasta raz po raz ciskali czymś w czwórkę skazańców. Czasami były to przekleństwa, czasami – kamienie bądź butelki. Na szczęście, nikomu nic się nie stało i wszyscy szczęśliwie dotarli na proces. Choć ciężko nazwać ich sytuację szczęśliwą.

Ratusz nie prezentował się jakoś specjalnie. Budynek z czerwonego kamienia, tak jak większość zabudowań wokół rynku głównego Rivii, porośnięty częściowo bluszczem. Jeden ze strażników czuwających przy ciężkich dębowych drzwiach otworzył je. Wszyscy weszli do środka. Więźniów przeprowadzono przez główną salę, wejście do sądu znajdowało się na jej samym końcu. Przy tych drzwiach nie było straży.

Sala sądowa była przeciętnych rozmiarów. Naprzeciw wejścia znajdowało się podwyższenie ze stołem, za którym zasiadało pięć osób. Po lewej stronie pomieszczenia znajdowało się kolejne podwyższenie, na którym siedziały trzy osoby – dwóch mężczyzn i kobieta. Jaskier natychmiast rozpoznał w niej królową Meve. Albo jesteśmy uratowani, albo zgubieni, pomyślał Jaskier.

- Królowo Meve, rado miejska Rivii – wstał mężczyzna siedzący po lewicy władczyni. – W tym momencie rozpoczyna się proces, w którym osądzeni mają być Triss Merigold, oskarżonej o zabójstwo, oraz Zoltana Chivaya, Yarpena Zigrina i poety Jaskra, których to winą jest partycypowanie w zabójstwie dokonanym przez Triss Merigold. Wyrok zostanie wydany przez radę miejską Rivii.

- Ale przecież mieliśmy zostać poddani osądowi królowej – wtrącił się Jaskier.

- Proszę zabierać głos tylko, gdy sąd będzie o to prosił – syknął ozięble mężczyzna. – Ale, gwoli ścisłości, wyjaśnię iż Rivia jest stolicą zimową Jej Wysokości Meve. Tym samym posiada ona pełnię praw od listopada do marca. W pozostałych miesiącach władzę tu sprawuje rada miejska. W przypadku wizyt królowej w okresie letnim posiada ona zakres władzy właściwej, władza sądownicza jest jednak w rękach rady miejskiej. A dzisiaj jest dwunasty kwietnia – w ostatnim zdaniu dało się wyczuć złowieszczą satysfakcję. 

Po minie władczyni Jaskier wyczuł, iż jej samej się to nie podoba.

- Antonie – królowa zwróciła się do mężczyzny po jej prawicy. – Przypomnij mi po procesie, abym skorzystała z moich kompetencji i dokonała koniecznych zmian w zakresie władzy monarchy – ton wypowiedzi Meve zalatywał ironią i irytacją.

Mężczyzna skinął głową bez słowa. W tym momencie podniósł się jegomość siedzący pośrodku stołu. Ubrany był w fioletową szatę, na szyi miał łańcuch z herbem Rivii – białą tarczę z trzema czerwonymi rombami. Na łysej głowie nosił coś w rodzaju srebrnego diademu. Zoltan w duchu przyznał, że wygląda dość komicznie.

- Triss Merigold, wystąp na środek, oddaj pokłon królowej – powiedział te słowa tonem nieznoszącym sprzeciwu.

Czarodziejka, opanowując zawroty głowy, chwiejnym krokiem ruszyła ku Meve. Kiedy schyliła się, by oddać jej należną cześć, zawroty powróciły a Triss upadła. Natychmiast podbiegło do niej dwóch strażników, którzy brutalnie ją podnieśli. Królowej nie spodobało się to, w jakim stanie dziewczyna.
 - Wy dwaj, obchodźcie się z nią delikatnie, to jest kobieta! – wrzasnęła władczyni. – Czemu ona jest w tak okrutnym stanie?

 - Dwi… dwimeryt – rzuciła słabo Triss. – Ja… jestem czarodziejką… - w tym momencie Triss upadła znowu. Tym razem, po reprymendzie królowej, strażnicy podnieśli ja delikatniej.

 - Na czarodziejów dwimeryt bardzo źle oddziałuje – wyrwał się Jaskier, który nie mógł patrzeć na cierpienie Triss. – uniemożliwia im używanie magii…

Poeta skrupulatnie wyjaśnił na czym polega działanie tego kamienia, dodając od siebie kilka rzeczy, tak aby w oczach królowej ta kara wydawała się jak najbardziej bestialska i okrutna. Meve wręcz wściekła się, kazała natychmiast zdjąć jej to z rąk. Rada miejska jednak odrzekła, że więźniowie podlegają pod ich jurysdykcję, a uwolnienie czarodziejki byłoby zbyt niebezpieczne. Królowa, bardzo zdenerwowana, wyszeptała coś do Antona i nie odezwała się więcej.

Przewodniczący zarzucił Triss jej winę. Czarodziejka nie była w stanie nic powiedzieć. Czuła tylko głuche pulsowanie w skroniach. Nie mogła myśleć. Gdy przez dłuższą  chwilę się nie odzywała, rada miejska uznała jej winę i kazała odprowadzić do pomieszczenia obok.

Tak samo stało się z całą czwórką. Jaskier próbował się bronić, ale sąd w żaden sposób nie odnosił się do jego tłumaczeń. Krasnoludy nawet nie próbowały.

Po przesłuchaniu wszystkich odbyło się posiedzenie rady miejskiej, która miała zadecydować o wyroku. Jej członkowie oraz królowa Meve wraz ze swą świtą wyszli z sali sądowej do pomieszczenia obok, zostawiając oskarżonych wraz z grupą strażników.

****

Rada miejska weszła na salę, zasiadając na tych samych miejscach, na których siedzieli wcześniej. Po chwili jednak wszyscy jej członkowie wstali, nakazując więźniom stanąć przed nimi.

- Dnia dwunastego kwietnia odbył się sąd Triss Merigold, Zoltana Chivaya, Yarpena Zigrina i Juliana de Lettenhove – Jaskier zdziwił się gdy usłyszał własne imię gdyż cały czas zwracano się do niego za pomocą jego pseudonimu. – Ich winy zostały im przedstawione i udowodnione. A tam gdzie jest wina musi być i kara. Merigold, Chivay i Zigrin zostają skazani na śmierć przez powieszenie, zaś de Lettenhove na odcięcie języka i prawej dłoni oraz oślepienie.

Triss nawet się nie przejęła – głuche pulsowanie w skroniach sprawiało, że nie skupiała się na tym, co się dzieje wokół niej. Zoltan i Yarpen spojrzeli po sobie, ale nic nie mówili. Jaskier po chwili zaczął wrzeszczeć, przez co dorobił się  kolejnych siniaków od strażnika, któremu nakazano aby go uciszył. Padł na ziemię i zaczął skomleć.

Królowa siedziała z konsternacją na twarzy. Nie odzywała się – wiedziała, że i tak nic nie zdziała, dlatego bez słowa wyszła z sali sądowej bez słowa.

****

Na miejsce kaźni wybrano rynek miasta. Wywleczono tam więźniów i ustawiono ich pod podestem służącym do wieszania. Wokół zgromadził się spory tłum ludzi. W koksowniku rozpalono ogień. Kat przybył z długim sztyletem w ręce. Włożył go do koksownika tak, że ostrze znajdowało się w płomieniach do trzech czwartych długości.

Na początku, przed egzekucjami, miała być kara Jaskra. To właśnie dla niego szykowano sztylet. Jeden ze strażników rzucił poetę na kolana przed katem. Przydeptał mu nogi i trzymał jego lewą rękę tak, że bard miał ją za plecami. Drugi strażnik złapał za jego prawą rękę i wyciągnął ją do przodu. Jaskier chciał krzyczeć ale miał zakneblowane usta. Krasnoludy próbowały się wyrwać, ale trzymający ich strażnicy nie ustępowali. Kat wyjął sztylet z ognia i wzniósł go ponad dłoń Jaskra.
Triss próbowała okiełznać zawroty głowy i pulsowanie w skroniach. Chciał choć przez chwilę skupić się na tym, co się dzieje. Ale nie mogła. Czuła nieustanny ból.

Nagle szum w jej głowie ucichł. Jakaś niewidzialna siła pchnęła jej rękę w stronę Jaskra. Z dłoni czarodziejki wystrzelił snop zielonych iskier, który trafił w sztylet, opadający na rękę barda.
Gdy zielony strumień energii zetknął się z czerwienią gorącego metalu, sztylet rozbłysnął i zniknął. Po prostu rozpłynął się w powietrzu. Wszyscy zastygli w miejscu.
 W następnej chwili zielonym światłem rozbłysnęli Triss, Jaskier, Zoltan i Yarpen. W kolejnej chwili już ich nie było.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz