UWAGA
OD AUTORA tekst może zawierać wulgaryzmy
Pierwsze promienie wschodzącego słońca poczęły
wyłaniać się leniwie zza horyzontu. Światło padło na niewielkie obozowisko, na
popioły po ognisku, na trzy śpiące konie – białego, karego i gniadego.
Promienie słońca oświetliły także cztery postacie leżące wokół ogniska,
pogrążone we śnie.
Cała czwórka śniła. Śniła o tym, co się działo. Mimo
całego tragizmu minionych wydarzeń ich sny były spokojne. To była zasługa
Jaskra i jego ballady. Ballady o wiedźminie, wiedźmince i czarodziejce. Nuty
niesamowitej pieśni zadziałały na całą kompanię niczym czar uspokajający –
wszyscy jakoś pogodzili się z tym, że utracili przyjaciół.
Kiedy pierwszy promień słońca musnął Jaskra, ten się
obudził. Poeta podniósł się, siadł ze skrzyżowanymi nogami przed popiołami ogniska.
Spojrzał na kompanów, którzy spali. Popatrzył się na Triss. W promieniach
wschodzącego słońca prezentowała się niesamowicie. Jej kasztanowe włosy, mimo
iż przykurzone od spania na ziemi, wciąż skrzyły się, odbijając światło. Chłód
poranka poszczypał jej liczko tak, że było rumiane.
Przejechał wzrokiem w dół. Zatrzymał wzrok na jej
piersiach, dokładnie okrytych płaszczem zapiętym pod szyję. Jaskier pamiętał,
że ukrywała tam blizny, które pozostawiło po sobie Wzgórze Sodden.
Zjechał niżej, przyjrzał się jej talii. Wiedział, że
czarodziejka pilnuje tego, by jej obwód wynosił równo dwadzieścia dwa cale.
Często, podczas gdy kiedyś wszyscy razem siedzieli w gospodzie i jedli, Triss
poprzestawała na przystawce, gdyż to mogło sprawić by przytyła.
Nagle Jaskier stwierdził, że jest po prostu piękna.
Cholera, pomyślał, czyżbym się zakochał? Znowu?
Przyszło mu do głowy, że nigdy nie wdał się w poważniejszy romans z
czarodziejką. W sumie może to i lepiej, bo gdy zwykłe kobiety przyłapywały go
na zdradzie, w najgorszym przypadku kończyło się to gonitwą, z jakimś
niebezpiecznym przedmiotem w rękach oszukanej. A czarodziejki zapewne dysponują
nieco subtelniejszymi metodami. Piorun kulisty, dajmy na to. Machnięcie ręką,
trochę ognia i nagle biedny Jaskier zamienia się w kupkę popiołów, które wiatr
roznosi we wszystkie strony. Nie, związki z magiczkami to definitywnie zły
pomysł, szczególnie dla takich kawalerów jak on.
Z dalszych kontemplacji nad zaletami i wadami
związków z czarodziejkami wyrwało go parskanie Pegaza, który rył w ziemi,
kręcąc kopytem. Jaskier nauczył się, że jego koń tak sygnalizuje, iż chce mu
się pić. Wyjął więc z jego juków metalowe wiaderko i poszedł w głąb zagajnika,
szukając jakiegoś strumyka.
Kiedy wrócił, dźwigając kubeł wody, jego przyjaciele
już nie spali. Czarodziejka otrzepywała włosy z kurzu i pyłu, Zoltan układał
drewno w miejscu starego ogniska, Yarpena zaś nie było.
- O, widzę
żeś przyniósł wodę – zauważył krasnolud, kładąc ostatnią gałązkę na stosiku. –
Triss, byłabyś tak łaskawa rozpalić? – wskazał ręką na dopiero co ułożone
drewno.
- Nie ma problemu – odpowiedziała i wykonała
nieznaczny ruch ręką, a po chwili stos drew zajął się ogniem.
- Przykro mi,
mój druhu, ale ta woda jest dla mego Pegaza – odpowiedział poeta, patrząc się
na ognisko.
- A skąd ją
wziąłeś? – spytała czarodziejka, patrząc na barda. – O, już wiem –
dopowiedziała po chwili z uśmiechem.
- Ale skąd? –
zapytał skonfundowany, dopiero po chwili do niego dotarło, że pewnie
przeczytała jego myśli.
- Przejdę się
tam, masz drugie wiadro?
Jaskier wskazał ręką na Pegaza, Triss podeszła do
konia, wyjęła z juk naczynie i zniknęła wśród drzew.
- Gdzie się
podział Yarpen? – spytał poeta, gdy czarodziejka już poszła.
- Udał się z
zamiarem upolowania czegoś do jedzenia. Chociaż, ostatnimi czasy to może nie
być takie łatwe… - odpowiedział Zoltan, zamyślając się na chwilę. – Ale, no
proszę, o wilku mowa! – wykrzyknął, zauważając krasnoluda, który wyłaniał się
spośród wierzb. – I jak tam łowy?
-
Poszczęściło nam się! Złapałem dziką kaczkę! I to tłuściutką! Czeka nas
prawdziwa uczta – podszedł do kompanów, ukazując im swoją zdobycz.
- Ona jest
raczej, rzekłbym, przeciwieństwem tłuściutkiej kaczki – rzekł poeta patrząc na
martwego ptaka.
Kaczka okazała się dość chuda, ale nie było najgorzej.
Krasnoludy zajęły się przygotowywaniem mięsa, zaś Jaskier wyjął z juków Pegaza
pergamin i zaczął po nim skrobać grafitowym rysikiem.
Kiedy już kaczka piekła się nad ogniskiem, wróciła
Triss, niosąc wiadro z wodą. Okazało się, że rzuciła na nie zaklęcie, które
zwiększyło pojemność naczynia, tak iż wody wystarczyło dla całej kompanii do picia, odświeżenia się, ugotowania kaczych
jaj, które Yarpen znalazł w kaczym gnieździe, a także do napojenia wszystkich
koni.
****
Był już późny ranek kiedy trzy konie – biały, kary i
gniady – pojawiły się gościńcu. Miarowe stukanie kopyt rozchodziło się w ciszy,
gdyż poza nimi nie jechał nikt. Zbliżali się do najniebezpieczniejszego odcinka
ich drogi. Ta część traktu biegła niemal równolegle do murów Rivii przez bite
półtora strzału z kuszy. Jadąc tędy trzeba było także przejechać koło bramy
miasta – przy której znajdowała się baszta, a w niej żołnierze uzbrojeni w
kusze. Zboczyć z drogi, niestety, nie mogli. Gościniec wiódł między rivijskimi
murami a kamiennymi osuwiskami, po których niebezpiecznie było iść, a co
dopiero jechać na koniu.
Kiedy jednak zobaczyli z daleka powiewający na
baszcie sztandar oznajmiający obecność królowej Meve, wstąpiła w nich lekka
ulga. Pomyśleli, że może podczas pobytu władczyni nie będą sobie zawracać nimi
głowy – w końcu postrzelonych, rannych, krwawiących ludzi trzeba będzie zabrać
do miasta i podać do sądu, a to wywołałoby jakieś zamieszanie. Tak, na pewno
tak będzie, pomyślał Jaskier.
Triss nie pozbyła się pesymistycznych przemyśleń tak
łatwo. Istniała przecież obawa, że kiedy tylko Meve przybyła do miasta,
miejscowi natychmiast złożyli skargę na całą czwórkę. A znając dar
przekonywania rozwścieczonej gawiedzi to prawdopodobnie już byliny poszukiwani
listem gończym. Czarodziejka jednak prędko otrząsnęła się. Nie może być tak
źle, pomyślała.
Cała kompania zaczęła zbliżać się do Rivii. Napięcie
rosło. Yarpen wyjechał przed szereg, a Zoltan został w tyle, tak iż Jaskier i
Triss na Pegazie byli w środku małej kolumny. Krasnoludy chciały zapewnić
chociaż jakieś znikome bezpieczeństwo dla czarodziejki, choć ta pomyślała, że
jej samej łatwiej byłoby ochronić ich wszystkich niż tym dwóm tylko ją.
Kiedy byli już naprawdę blisko bramy miejskiej Triss
rzuciła dyskretnie czar sondujący. Poczuła obecność ludzi w baszcie i za
zamkniętą bramą. Była zdziwiona sporą liczebnością, nie było jej dane jednak
oddać się kontemplacjom, gdyż w następnym ułamku sekundy usłyszała syk cięciw
kilku kusz jednocześnie. Dzięki zaklęciu sondującemu wyczuła to chwilę
wcześniej i wzniosła ręce do kolejnych czarów:
- Vaaz’en carum es’ter meno!
Po wyskandowaniu magicznej formułki i wykonaniu
odpowiedniego ruchu rękami, wokół jeźdźców pojawiła się pomarańczowa bariera, a
bełty, w następnym mgnieniu oka mknące ku kompanii, po zetknięciu się z osłoną,
zamieniły się w świetliste motyle, które po chwili rozpłynęły się w powietrzu.
Jaskier, Zoltan i Yarpen nie mieli do dyspozycji
czaru sondującego, przez co byli trochę zdezorientowani tym co się działo. Po
chwili jednak krasnoludy dobyły broni, Jaskier zaś ścisnął kurczowo trzymane w
dłoni lejce.
- Trzymajcie się blisko mnie! W granicach bariery
strzały was nie dosięgną! – zakrzyknęła Triss widząc wymijającego ją Zoltana i
Yarpena cwałującego do przodu. Krasnoludy usłyszały i wstrzymały konie,
zrównując się z Pegazem, który wiózł czarodziejkę i Jaskra.
Kompania mknęła do przodu, po chwili jednak brama
miejska rozwarła się z hukiem i drogę zastąpiła im gromada konnych. Chcieli
zawrócić, jednak z tyłu także zostali otoczeni. Triss wciąż podtrzymywała
barierę, ta jednak chroniła tylko przed strzałami i bełtami. Dlatego zbrojni
jeźdźcy mogli bez problemu zbliżyć się całej czwórki. Czarodziejka, nie
zwalniając zaklęcia obronnego, wystrzeliła w stronę atakujących ich żołnierzy
kilka piorunów kulistych. Strzelała na oślep, trafiła w ziemię, przez co w górę
wzniosły się tumany pyłu. Yarpen i Zoltan podjechali do przodu, podejmując
walkę.
Niestety, wrogowie mieli tak dużą przewagę liczebną, że kiedy Yarpen
zamachnął się toporem w tłum, ktoś pochwycił go za rękę i ściągnął z konia.
Zoltan zaczął obserwować co się dzieje z druhem. Zagapił się, więc na chwilę
przestał walczyć. I w właśnie w ciągu tej chwili oberwał obuchem w potylicę.
Zamroczyło go i zleciał z konia padając na kolana. W następnym momencie dopadł
go żołnierz i potężnym kopnięciem w brzuch zwalił go z nóg, kolejnym zaś – tym
razem w głowę – pozbawił go przytomności. Potem odczepił przypiętą do pasa linę
i spętał go, wiążąc dłonie ze stopami.
Następnie wyjął krasnoludowi miecz z pochwy i przerzucił go przez grzbiet
konia, samemu wskakując na siodło.
Triss, widząc co stało się z krasnoludami zaczęła
miotać zaklęciami na prawi i lewo. Cholera, pomyślała, to znowu się powtarza!
Wokół niej roiło się tylu jeźdźców, jednak nie pozwalała im się do siebie
zbliżyć. Jaskier, który siedział przed nią, przywarł do grzbietu Pegaza i
wtulił twarz w jego grzywę, nie patrząc w ogóle na całe to zamieszanie.
Po chwili, wśród tumanów kurzu usłyszała okrzyk:
- Jeśli
chcesz by twoi przyjaciele przeżyli, poddaj się i zejdź z konia z rękami w
górze!
Po tych słowach, kotłowanina żołnierzy uspokoiła
się, gdyż wszyscy zbrojni cofnęli się. Gdy pył opadł, zauważyła dwóch
barczystych mężczyzn. Obaj mieli noże – jeden na gardle Zoltana, a drugi
Yarpena.
Do oczu czarodziejki napłynęły łzy. Opamiętała się
jednak i zeskoczyła z konia, podnosząc dłonie do góry. Jaskier, który po
okrzyku jednego z mężczyzn podniósł głowę, poszedł w jej ślady.
Do czarodziejki podszedł wysoki osiłek z czarną
brodą. Nie miał lewego oka. Złapał Triss za rękę, tak iż ta syknęła z bólu, po
czym uderzył ją w twarz. Wolną ręką chwyciła się za bolące oko. Osiłek
zamachnął się do drugiego ciosu, jednak tym razem Jaskier zasłonił
czarodziejkę. Przyjął uderzenie na plecy, zawył z bólu. Mężczyzna zarechotał,
po czym złapał Jaskra i spętał go liną w ten sam sposób, co krasnoludy.
Następnie pochylił się w stronę czarodziejki.
Szarpnął ją za ramię i skuł w kajdanki. Triss poczuła ukłucie w skroniach.
Dwimeryt. Kajdany są z dwimerytu. A to znaczy, że nie będzie mogła czarować.
Osiłek pociągnął Triss i Jaskra do reszty swej
kompanii. Pchnął ich brutalnie na wóz, na którym leżeli już Yarpen i
nieprzytomny Zoltan. Osiłek, rechocząc, wskoczył na miejsce woźnicy i wjechał z
jeńcami do miasta. Za wozem powlokła się reszta żołnierzy, którzy wzięli udział
w zasadzce.
A mogłam, do kurwy nędzy, użyć zaklęcia maskującego,
pomyślała Triss.
UWAGA
OD AUTORA Zaklęcie tarczy, które rzuciła Triss jest
nawiązaniem do czaru z Aktu I z gry Wiedźmin 2: Zabójcy królów.
Witamy : )
OdpowiedzUsuńOd jakiegoś czasu nasza grupa odnosi wrażenie, że blogosfera umiera, więc cieszymy się, że nadal aktywnie publikujesz.
Zapraszamy do Nas. Ocenialnia Wspólnymi Siłami czeka na kolejne zgłoszenia! Możesz również spróbować dołączyć do naszej ekipy, rekrutacja trwa!
wspolnymi-silami.blogspot.com
Pozdrawiamy
Ps. Jeśli nie lubisz takiego spamu, to nie zwracaj na niego uwagi, ale miło nam będzie, jeśli nas odwiedzisz : )
Wydaje mi się, że mój blog na razie ma za mało treści, żeby poddać go ocenie :)
Usuń