środa, 8 lutego 2017

Rozdział II - Ballada o wiedźminie


UWAGA OD AUTORA Tekst może zawierać wulgaryzmy

Czerwone płomienie niewielkiego ogniska tańcowały radośnie. Było to chyba jedyne uosobienie wesołości w tym obozowisku. Bo cztery osoby siedzące wokół ogniska były zdecydowanie w niewesołym nastroju. Rudowłosa czarodziejka trzymająca kolana pod brodą. Bard w śliwkowym kapelusiku z piórkiem, trzymający na kolanach lutnię. Dwóch krasnoludów, obok których leżały miecz i topór. Wszyscy patrzyli się w ogień. Myśleli. Wspominali wydarzenia minionego dnia. Ich dusze wypełniała pustka i smutek.
Była pełnia. Przeciągły szum wierzb brzmiał niczym żałosny skowyt rozpaczy. Wszyscy za nimi tęsknili. Kiedy odeszli na świecie pojawiła się pustka. Pustka, której nic nie wypełni.
Gdzieś w oddali zawył wilk. Jakby w odpowiedzi na jego zawołanie, Jaskier trącił strony lutni. Rozbrzmiały pierwsze akordy pieśni. Lecz nie wydawała się ona żałobna, raczej smutna. Smutna, epicka i heroiczna ballada o wiedźminie, wiedźmince i czarodziejce. Z ust barda padły pierwsze słowa pieśni. Powróciły wszystkie wspomnienia.
Był sobie wiedźmin
co go zwali Geralt
Potwory zabijał, ludzi ratował
Miecza mu nie było żal
Ach, jakież to proste i prozaiczne, pomyślała Triss. Choć z drugiej, czy nie jest piękne? Przecież cała ta historia  zaczęła się właśnie od tego, że wiedźmin zrobił coś co należało do jego fachu – uratował kogoś przed potworami.
                                                      Więzami fortuny został on związany
                                                        A Lwiątko z Cintry jemu nadane
                                                Wtedy też się rozpoczęła ta zawiła droga                                                                                                        Którą Cirilla przejść była gotowa
Zoltanowi wydawało się, że nazwanie tej przygody zawiłą drogą było dużym niedopowiedzeniem. To wszystko co przeszli, poczynając od wizyty Geralta w Cintrze, aż po pogrom w Rivii, to było tak niesamowicie skomplikowane i pokręcone, że samo przeznaczenie nie mogło połapać się, co i jak.
Wtedy też na drodze Wilka
Pojawiła się kobieta
Czarodziejka czarnowłosa
Bzem i agrestem pachnąca
Yennefer. Ciri traktowała ją jak matkę. I nie ma się czemu dziwić. Była przy niej zawsze. I mimo tego iż wydawała się oschła i trochę niemiła, Yennefer była współczującą, troskliwą i pełną ciepła kobietą, która zawsze pragnęła mieć dziecko. Lecz jak każda czarodziejka, niestety, była bezpłodna.
Ich wszystkich ta droga zawiła
Do zamku Stygga doprowadziła
Tam się wreszcie spotkali
I razem spocząć chcieli
Choć morowy ze mnie krasnolud i wiele umiem wytrzymać, pomyślał Yarpen Zigrin, to nie wiem czy umiałbym gonić przez pół świata za dwiema panienkami. To trzeba mu przyznać, skurczybykowi, że potrafił pokazać, że kocha szczerze.
Lecz ta fortuna bywa przewrotna
Połączyła trójkę ludzi, co się kochali
lecz ich nam zabrała
Pustkę zostawiła...
Na ostatnim słowie ballady Jaskrowi załamał się głos. Triss uroniła łzę, która spłynęła jej po policzku. Yarpen zacisnął mocniej dłoń na rękojeści topora. Zoltan wpatrywał się zamyślonym wzrokiem w płomienie ogniska.
Ballada Jaskra podniosła wszystkich na duchu. Chyba po prostu pozwoliła im jakoś uporządkować to wszystko w głowie i jakoś, chociaż częściowo, pogodzić się z tym.  
- Och, Jaskier… ty to masz, cholera, talent – powiedział smutnym głosem Zoltan.
Wszyscy popatrzyli po sobie i tym podniosłym, pełnym zadumy milczeniem wyrazili swoje uznanie dla barda. Krasnolud miał całkowitą rację.  
 - No i co dalej? – rzekł Jaskier, wyrywając pozostałych kompanów z zamyślenia.
 - No jak to, co? Trzeba żyć dalej – stwierdził Yarpen Zigrin, wstając z ziemi i otrzepując się.
 - Czyli co, wszyscy pójdziemy w swoją stronę? – spytał Zoltan.
 - No chyba tak – drugi krasnolud pogładził się po brodzie. – Nie ma sensu siedzieć tu i rozpaczać. Nasi przyjaciele odeszli – i już nie wrócą, a nas czeka jeszcze całe życie.       
 - Co sugerujesz? – odezwała się czarodziejka.
 - Nie wiem jak ty, Triss, ale ja to wracam do Mahakamu, obowiązki mnie wzywają – odpowiedział Yarpen. – Sama rozumiesz, podstarościm mnie wybrali, muszę iść.
Jaskier kiwnął głową. Krasnolud opowiadał  o tym, kiedy siedzieli z Geraltem w tawernie, zanim rozpoczął się przewrót.
 - Ja zaś udam się do Novigradu – rzekł Zoltan. – Zamierzam tam założyć sztolnię parową. Musiałbym tylko wrócić do Mahakamu, żeby zabrać z banku moje pieniądze.
 - Nie możesz ich wypłacić na miejscu? Przecież w Novigradzie jest niejeden bank – zauważył Jaskier.
 - Krasnoludzki Fundusz Górniczy, w którym przechowywane są moje pieniądze, jest tylko w Mahakamie, nie ma niegdzie swojej filii – odrzekł smętnie krasnolud.
 - Triss, a może udamy się do Novigradu razem z Zoltanem? Przecież nie mamy teraz żadnych zobowiązań, a w grupie zawsze raźniej – zaproponował poeta.
 - W sumie to nie mam nic przeciwko… - odpowiedziała czarodziejka po chwili namysłu. – Ale przecież Zoltan musi jeszcze wrócić do Mahakamu.
 - Nic nie stoi na przeszkodzie, abyście mi towarzyszyli – rzekł krasnolud. – Wiele czasu nam to nie zajmie.
Triss i Jaskier doszli do wniosku, że przystaną na propozycję Zoltana. Wszyscy, idąc za przykładem Yarpena, wstali, otrzepali się.
 - Zoltanie, czy w Mahakamie będzie możliwość zakupienia wierzchowca? – spytała czarodziejka. – Propozycja jazdy z Jaskrem wydaje się niesamowicie pociągająca, ale jednak wolałabym mieć własnego konia.
 - Powiem ci, Triss, że może być ciężko – odrzekł krasnolud. – Teraz, po wojnie, większość tych zwierząt jest albo gdzieś na szlaku i przewozi żołnierzy z powrotem do domu, albo leży martwa i rozszarpana przez trupojady, gdzieś pod Brenną.
 - Nie martw się, moja droga – powiedział Jaskier z gracją. – Przewiezienie cię w mym siodle będzie dla mnie zaszczytem – bard złożył czarodziejce niewielki pokłon. – Ty, jako niewiasta, nie będziesz musiała męczyć się z jazdą, siądziesz za mną, obejmiesz mnie, żeby nie spaść…
 - Nie będzie takiej potrzeby – przerwał mu Yarpen. – Kiedy już będziemy w Mahakamie, oddam ci mojego Kramera. Jako podstarości, przynajmniej na razie, będę musiał zająć się powojenną papierkową robotą, więc nie przyda mi się zbytnio… Choć do samego Mahakamu będziesz mogła sobie obejmować naszego Pankraca ile tylko będziesz chciała!

Cała kompania stojąca wokół ogniska wybuchła śmiechem. Tak, ballada Jaskra zdecydowanie im pomogła.



UWAGA OD AUTORA Wiem, że dwa pierwsze rozdziały były krótkie. Następne już będą dłuższe, obiecuję! Kolejnego spodziewajcie się około 20 lutego. Bywajcie!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz