UWAGA
OD AUTORA tekst może zawierać wulgaryzmy
Mgła opadła. Po
łodzi nie zostało nawet śladu. Po policzku Triss spłynęła łza, która zmąciła
powierzchnię jeziora Loc Eskalott – jeziora, na którym wydarzyło się wszystko.
I wszystko zniknęło. Ciri, Yennefer, Geralt – oni wszyscy rozpłynęli się we
mgle. Czarodziejka nie wytrzymała. Rozbeczała się jak małe dziecko, choć
wiedziała, że nie ma widoku gorszego niż płacząca czarodziejka.
Obok Triss siedział Jaskier. Ach, ten Jaskier.
Myślał o tym wszystkim. Jego poetycki umysł nie mógł pojąć tego, co się
wydarzyło. Po jego policzku też spłynęła łza. Próbował zrozumieć co tu się
stało. Geralt, Yennefer, Ciri – oni zniknęli. Cahir, Milva, Angouleme – widział
ich. Ujrzał ich w tej niesamowitej mgle nad jeziorem. Kiedy siedząca obok niego
czarodziejka zaczęła płakać, objął ją ramieniem.
Zoltan Chivay i Yarpen Zigrin również patrzyli na jezioro. Niestety, nie mogli poddać się kontemplacji tego rozpaczliwego wydarzenia, a to wszystko przez tych ludzi. Przez tych złych ludzi, którzy dokonali brutalnego mordu na mieszkańcach Wiązowa. Kiedy tylko mgła z jeziora opadła, jakiś człowiek rzucił w stronę dwóch krasnoludów kamieniem. Nie chcąc prowokować motłochu, szybko wstali i zniknęli gdzieś w tłumie.
Dopiero teraz do Triss i Jaskra zaczęło docierać, że
gapią się na nich ludzie, którzy wywołali pogrom oraz wojskowi, kilku
krasnoludów i elfów ze zlęknionymi spojrzeniami, jak gdyby spodziewali się, iż
zostaną po raz wtóry zaatakowani. Gapił się też młodzieniec, dzierżący w dłoni
zakrwawione widły z trzema zębami. Na jego twarzy widać było wymieszanie lęku i
zadziwienia.
Triss podniosła się z trudem, Jaskier za nią.
Czarodziejka powiodła wzrokiem, ze łzami w oczach, wśród gapiów. I wtedy
spostrzegła tego, przez którego straciła ich wszystkich. W jej oczach zapłonęły
niewielkie ogniki.
- Ty… -
wysyczała wściekle, niedbale wskazując go palcem.
- P-pani,
ja-ja… - młodzieniec zaczął się trząść ze strachu.
- Sagitta
aurea! – czarodziejka krzyknęła, a z jej dłoni wystrzelił snop złotych iskier,
który ugodził chłopaka w pierś. Ten padł na ziemię, upuszczając zakrwawione
widły, narzędzie swej fatalnej zbrodni.
Kiedy młodzieniec wyszedł z karczmy, wyproszony
przez karczmarza, któremu był winny pieniądze, zastanawiał się czemu wszyscy
biegną z bronią nad jezioro, do Wiązowa. Pomyślał sobie, przeto Nilfgaardczyki
atakują, trza ojczyzny bronić, więc chwycił leżące nieopodal widły i poleciał
za motłochem. Gdy dotarł do dzielnicy nieludzi zobaczył wojownika, siekającego
zapamiętale jego rodaków. Pomyślał sobie, przeto Nilfgaardczyk, trza walczyć, i
ruszył na niego, dumnie dzierżąc broń. Siwowłosy wojak już brał na niego
zamach, już tuż tuż, co by go uderzył, a tu nagle opuszcza miecz. Młodzieniec
nie wiedział co robić, poczuł na sobie wzrok walczących. Chciał odejść, ale coś
go podkusiło by zaatakował. Tak też zrobił.
Gdyby wiedział, że to nie jest Nilfgaardczyk, to by
odszedł. Ale było już za późno. Za swą zbrodnię zapłacił najwyższą cenę. Zabiła
go ta czarodziejka ze łzami w oczach.
Jaskier, widząc atak czarodziejki, nie zareagował.
Jego szlachetna natura była obojętna na los zabójcy jego przyjaciela. I to
takiego przyjaciela, który potrafił przybyć do niego na drugi koniec świata aby
ocalić go od szubienicy. Poeta chciał rzucić kilka zgoła niepoetyckich wyrażeń
w stronę zabitego młodzieńca, jednak ugryzł się w język. Zobaczył bowiem
oburzone spojrzenia motłochu.
Wśród gapiących się ludzi narastał niepokój. Kiedy
Triss dokonała samosądu na zabójcy swego przyjaciela jeden z mężczyzn stojących
na wozie zeskoczył z niego z niego i podszedł do czarodziejki, która w tym
momencie stała, patrząc na jezioro Loc Eskalott.
- Ej ty,
wiedźma, co tu nam mordujesz kompana? On tu zabił tego cholernego obrońcę
nieludzi, a ty go tu jakim zaklęciem potraktowałaś – warknął gniewnie. Triss
spojrzała na niego, westchnęła.
- Uważaj, bo
i ciebie strzeli jakimś diabelstwem! – krzyknął jego kompan z wozu.
- A tak w kwestii nieludzi to taka wiedźma to chyba
też plugawy stwór, nie? – wtrącił mężczyzna, trzymający w ręku zakrwawiony
sierp. – No i jeszcze przecie chyba zbrodni dokonała, bo nam młodego Roba
zabiła.
- Śmierć za
śmierć! – krzyknął ktoś z tyłu.
- Zabić
wiedźmę! Tępić cholerstwo! – ryknął jeden z siedzących na wozie.
W tym momencie Jaskier wtrącił się do rozmowy.
Poczuł powagę sytuacji, próbował wytłumaczyć
zachowanie czarodziejki i obronić ją. Ze strony tłumu padały bardzo
brzydkie słowa. Jaskier wytężył swój poetycki umysł i odpowiadał jeszcze
brzydszymi.
Triss nie reagowała. Obelgi i dyskusja chłopów z
Jaskrem ją nie interesowały. Patrzyła się na Loc Eskalott. Wpatrywała się w
błękitną głębię. Zabijcie mnie, pomyślała, i tak nie ma tu już nikogo, dla kogo
miałabym żyć. Oni zniknęli. Nie ma ich. Mogę umierać.
Tymczasem tłum zaczął otaczać magiczkę i poetę,
wykrzykując pod ich adresem coraz wymyślniejsze obelgi. Jaskra opuściła
początkowa odwaga. Wojskowi, którzy byli obecni w tłumie, rozpłynęli się w
powietrzu. Mężczyzna z sierpem zamierzył się na czarodziejkę, lecz wygięte
ostrze odbiło się od klingi miecza, trzymanego przez Zoltana Chivaya, który
pojawił się znikąd. Szybkim cięciem pozbawił chłopa ręki, w której trzymał sierp. Zanim tłum zdążył się na niego rzucić
do krasnoluda podjechały trzy rumaki – na karym koniu siedział Yarpen, zaś
gniadosz i biały byli bez jeźdźca. Jaskier wskoczył na Pegaza, Zoltan uchwycił
Triss i posadził ją w siodle za poetą, zaś sam wskoczył na gniadosza i jeźdźcy
zaczęli przebijać się przez rozwścieczony tłum.
Pędzili uliczkami Rivii. Kiedy jechali przez usiane
trupami nieludzi Wiązowo, rozjuszona gawiedź rzuciła się za nimi. Po
opuszczeniu dzielnicy większość zaniechała pościgu. Najwytrwalszy gonił ich do
bramy, jednak kiedy trójka jeźdźców wypadła na gościniec i on zaniechał.
Wszyscy jechali długo, szybko i bez przerwy. W
milczeniu. Dopiero kiedy zostawili Rivię daleko w tyle, zwolnili. O zachodzie
słońca zatrzymali się w niewielkim zagajniku. Weszli w jego głąb, tak by nie
widziano ich z gościńca, a potem i tak rozpalili ognisko. Przez ten cały czas z
ich ust nie padło nawet słowo. Kiedy Jaskier i krasnoludy zeszli z koni, zdjęli
roztrzęsioną Triss i posadzili ją na ziemi. Czarodziejka padła na grunt, nie
zwracając uwagi na poszycie, które ją uwierało i przeszkadzało.
To, co ona czuje się nie liczyło. Liczyło się to, że
ich nie ma. Zniknęli. Na zawsze.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń