piątek, 20 stycznia 2017

Rozdział I - Początek końca

UWAGA OD AUTORA tekst może zawierać wulgaryzmy


 Mgła opadła. Po łodzi nie zostało nawet śladu. Po policzku Triss spłynęła łza, która zmąciła powierzchnię jeziora Loc Eskalott – jeziora, na którym wydarzyło się wszystko. I wszystko zniknęło. Ciri, Yennefer, Geralt – oni wszyscy rozpłynęli się we mgle. Czarodziejka nie wytrzymała. Rozbeczała się jak małe dziecko, choć wiedziała, że nie ma widoku gorszego niż płacząca czarodziejka.

Obok Triss siedział Jaskier. Ach, ten Jaskier. Myślał o tym wszystkim. Jego poetycki umysł nie mógł pojąć tego, co się wydarzyło. Po jego policzku też spłynęła łza. Próbował zrozumieć co tu się stało. Geralt, Yennefer, Ciri – oni zniknęli. Cahir, Milva, Angouleme – widział ich. Ujrzał ich w tej niesamowitej mgle nad jeziorem. Kiedy siedząca obok niego czarodziejka zaczęła płakać, objął ją ramieniem.

Zoltan Chivay i Yarpen Zigrin również patrzyli na jezioro. Niestety, nie mogli poddać się kontemplacji tego rozpaczliwego wydarzenia, a to wszystko przez tych ludzi. Przez tych złych ludzi, którzy dokonali brutalnego mordu na mieszkańcach Wiązowa. Kiedy tylko mgła z jeziora opadła, jakiś człowiek rzucił w stronę dwóch krasnoludów kamieniem. Nie chcąc prowokować motłochu, szybko wstali i zniknęli gdzieś w tłumie.

Dopiero teraz do Triss i Jaskra zaczęło docierać, że gapią się na nich ludzie, którzy wywołali pogrom oraz wojskowi, kilku krasnoludów i elfów ze zlęknionymi spojrzeniami, jak gdyby spodziewali się, iż zostaną po raz wtóry zaatakowani. Gapił się też młodzieniec, dzierżący w dłoni zakrwawione widły z trzema zębami. Na jego twarzy widać było wymieszanie lęku i zadziwienia.

Triss podniosła się z trudem, Jaskier za nią. Czarodziejka powiodła wzrokiem, ze łzami w oczach, wśród gapiów. I wtedy spostrzegła tego, przez którego straciła ich wszystkich. W jej oczach zapłonęły niewielkie ogniki.
 - Ty… - wysyczała wściekle, niedbale wskazując go palcem.
 - P-pani, ja-ja… - młodzieniec zaczął się trząść ze strachu.
 - Sagitta aurea! – czarodziejka krzyknęła, a z jej dłoni wystrzelił snop złotych iskier, który ugodził chłopaka w pierś. Ten padł na ziemię, upuszczając zakrwawione widły, narzędzie swej fatalnej zbrodni.

Kiedy młodzieniec wyszedł z karczmy, wyproszony przez karczmarza, któremu był winny pieniądze, zastanawiał się czemu wszyscy biegną z bronią nad jezioro, do Wiązowa. Pomyślał sobie, przeto Nilfgaardczyki atakują, trza ojczyzny bronić, więc chwycił leżące nieopodal widły i poleciał za motłochem. Gdy dotarł do dzielnicy nieludzi zobaczył wojownika, siekającego zapamiętale jego rodaków. Pomyślał sobie, przeto Nilfgaardczyk, trza walczyć, i ruszył na niego, dumnie dzierżąc broń. Siwowłosy wojak już brał na niego zamach, już tuż tuż, co by go uderzył, a tu nagle opuszcza miecz. Młodzieniec nie wiedział co robić, poczuł na sobie wzrok walczących. Chciał odejść, ale coś go podkusiło by zaatakował. Tak też zrobił.

Gdyby wiedział, że to nie jest Nilfgaardczyk, to by odszedł. Ale było już za późno. Za swą zbrodnię zapłacił najwyższą cenę. Zabiła go ta czarodziejka ze łzami w oczach.

Jaskier, widząc atak czarodziejki, nie zareagował. Jego szlachetna natura była obojętna na los zabójcy jego przyjaciela. I to takiego przyjaciela, który potrafił przybyć do niego na drugi koniec świata aby ocalić go od szubienicy. Poeta chciał rzucić kilka zgoła niepoetyckich wyrażeń w stronę zabitego młodzieńca, jednak ugryzł się w język. Zobaczył bowiem oburzone spojrzenia motłochu.

Wśród gapiących się ludzi narastał niepokój. Kiedy Triss dokonała samosądu na zabójcy swego przyjaciela jeden z mężczyzn stojących na wozie zeskoczył z niego z niego i podszedł do czarodziejki, która w tym momencie stała, patrząc na jezioro Loc Eskalott.
 - Ej ty, wiedźma, co tu nam mordujesz kompana? On tu zabił tego cholernego obrońcę nieludzi, a ty go tu jakim zaklęciem potraktowałaś – warknął gniewnie. Triss spojrzała na niego, westchnęła.
 - Uważaj, bo i ciebie strzeli jakimś diabelstwem! – krzyknął jego kompan z wozu.
- A tak w kwestii nieludzi to taka wiedźma to chyba też plugawy stwór, nie? – wtrącił mężczyzna, trzymający w ręku zakrwawiony sierp. – No i jeszcze przecie chyba zbrodni dokonała, bo nam młodego Roba zabiła.
 - Śmierć za śmierć! – krzyknął ktoś z tyłu.
 - Zabić wiedźmę! Tępić cholerstwo! – ryknął jeden z siedzących na wozie.
W tym momencie Jaskier wtrącił się do rozmowy. Poczuł powagę sytuacji, próbował wytłumaczyć  zachowanie czarodziejki i obronić ją. Ze strony tłumu padały bardzo brzydkie słowa. Jaskier wytężył swój poetycki umysł i odpowiadał jeszcze brzydszymi.

Triss nie reagowała. Obelgi i dyskusja chłopów z Jaskrem ją nie interesowały. Patrzyła się na Loc Eskalott. Wpatrywała się w błękitną głębię. Zabijcie mnie, pomyślała, i tak nie ma tu już nikogo, dla kogo miałabym żyć. Oni zniknęli. Nie ma ich. Mogę umierać.

Tymczasem tłum zaczął otaczać magiczkę i poetę, wykrzykując pod ich adresem coraz wymyślniejsze obelgi. Jaskra opuściła początkowa odwaga. Wojskowi, którzy byli obecni w tłumie, rozpłynęli się w powietrzu. Mężczyzna z sierpem zamierzył się na czarodziejkę, lecz wygięte ostrze odbiło się od klingi miecza, trzymanego przez Zoltana Chivaya, który pojawił się znikąd. Szybkim cięciem pozbawił chłopa ręki, w której trzymał  sierp. Zanim tłum zdążył się na niego rzucić do krasnoluda podjechały trzy rumaki – na karym koniu siedział Yarpen, zaś gniadosz i biały byli bez jeźdźca. Jaskier wskoczył na Pegaza, Zoltan uchwycił Triss i posadził ją w siodle za poetą, zaś sam wskoczył na gniadosza i jeźdźcy zaczęli przebijać się przez rozwścieczony tłum.

Pędzili uliczkami Rivii. Kiedy jechali przez usiane trupami nieludzi Wiązowo, rozjuszona gawiedź rzuciła się za nimi. Po opuszczeniu dzielnicy większość zaniechała pościgu. Najwytrwalszy gonił ich do bramy, jednak kiedy trójka jeźdźców wypadła na gościniec i on zaniechał.

Wszyscy jechali długo, szybko i bez przerwy. W milczeniu. Dopiero kiedy zostawili Rivię daleko w tyle, zwolnili. O zachodzie słońca zatrzymali się w niewielkim zagajniku. Weszli w jego głąb, tak by nie widziano ich z gościńca, a potem i tak rozpalili ognisko. Przez ten cały czas z ich ust nie padło nawet słowo. Kiedy Jaskier i krasnoludy zeszli z koni, zdjęli roztrzęsioną Triss i posadzili ją na ziemi. Czarodziejka padła na grunt, nie zwracając uwagi na poszycie, które ją uwierało i przeszkadzało.

To, co ona czuje się nie liczyło. Liczyło się to, że ich nie ma. Zniknęli. Na zawsze.

1 komentarz: