UWAGA
OD AUTORA tekst może zawierać wulgaryzmy
Pierwsze promienie wschodzącego słońca poczęły
wyłaniać się leniwie zza horyzontu. Światło padło na niewielkie obozowisko, na
popioły po ognisku, na trzy śpiące konie – białego, karego i gniadego.
Promienie słońca oświetliły także cztery postacie leżące wokół ogniska,
pogrążone we śnie.
Cała czwórka śniła. Śniła o tym, co się działo. Mimo
całego tragizmu minionych wydarzeń ich sny były spokojne. To była zasługa
Jaskra i jego ballady. Ballady o wiedźminie, wiedźmince i czarodziejce. Nuty
niesamowitej pieśni zadziałały na całą kompanię niczym czar uspokajający –
wszyscy jakoś pogodzili się z tym, że utracili przyjaciół.
Kiedy pierwszy promień słońca musnął Jaskra, ten się
obudził. Poeta podniósł się, siadł ze skrzyżowanymi nogami przed popiołami ogniska.
Spojrzał na kompanów, którzy spali. Popatrzył się na Triss. W promieniach
wschodzącego słońca prezentowała się niesamowicie. Jej kasztanowe włosy, mimo
iż przykurzone od spania na ziemi, wciąż skrzyły się, odbijając światło. Chłód
poranka poszczypał jej liczko tak, że było rumiane.